Muszę przyznać, że jako fan Gwiezdnych Wojen żyje w niezwykle
ciekawych czasach. Nigdy wcześniej nie byłem tak rozpieszczany: co
roku nowy film, od groma komiksów, książek, gier, newsów.
Uniwersum żyje, rozrasta się, poszerza… a całkiem niedawno
poszerzyło się o nową historię Hana Solo.
Jaka była moja pierwsza, reakcja, gdy około rok temu dowiedziałem
się, że powstanie solowy (wybaczacie ten kiepski żart) film o
najsłynniejszym przemytniku galaktyki? Zdziwienie i pewne
rozczarowanie – postać wykreowana przez Harrisona Forda jest
legendą kina nowej przygody. W mojej opinii nie było potrzeby
opowiadania o jej początkach – bo wszystko co powinniśmy o niej
wiedzieć przedstawiono nam już w Oryginalnej Trylogii.
W stanie niepewności i swego rodzaju strachu trwałem przez długie
miesiące – aż do chwili gdy ujrzałem pierwszy teaser produkcji –
ależ to było genialnie zmontowane! Jak świetna muzyka, kolory,
zdjęcia! Po raz pierwszy poczułem, że ten film (mimo trapiących
go problemów, zmiany reżysera i wyrzucenia około 90% nagranego już
materiału do kosza) może się udać. Od tamtego czasu czekałem
niecierpliwie, pozwalając sobie na drobną nadzieję.
Klimat westernu i kina nowej przygody jest wyraźnie wyczuwalny |
Wczoraj dane mi było zweryfikować wszelkie obawy, rozliczyć
marzenia z rzeczywistością i ocenić nowe Star Wars – jak więc
wypada Solo? Cóż, jednym słowem… jest ok.
Zaczynając od pozytywów – to film niesamowicie ładny wizualnie.
Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że najładniejszy film z całej
marki: niektóre sceny wprost wgniatają w fotel wykonaniem. Zdjęcia
współgrają ze świetnymi efektami cząsteczkowymi, spranymi
kolorami i wszechobecnym w kadrach brudem. Galaktyka jest tutaj
bardzo namacalna, wręcz naturalistyczna – Ron Howard (reżyser)
ukazuję nam wnętrza fabryk, kopalni, barów i okopów. To coś
czego w Gwiezdnych Wojnach jeszcze nie widzieliśmy – film
pozbawiony wielkich bitew i epickich starć. Film, który w teorii
powinien skupiać się na pojedynczej grupie postaci, silnym
konflikcie, mocnych, targających bohaterami emocjach…
Efekty wizualne, dobór lokacji i ujęcia stroją na bardzo wysokim poziomie |
No właśnie: powinien. Fabularnie nie ma tutaj cudów. To poprawna
historia i… właściwie tyle. Oczywiście, pokazano nam tutaj wiele
interesujących miejsc, zreinterpretowano znane postaci i
przedstawiono nowe – ale historia po prostu zbyt mało angażuje.
Dopatrywałbym się w tym winy niedostatecznego podbudowania
konfliktu z głównym antagonistą, który choć wygląda obłędnie
(koniecznie zwróćcie uwagę na jego pelerynę!), to pozbawiony jest
niemal jakichkolwiek powiązań z naszym głównym bohaterem.
Niewłaściwa jest też konstrukcja filmu. O ile pierwszy i drugi akt
są poprawne, o tyle trzeci zdaję się być zrobiony na „odwal
się”. Tak jakby na planie w pewnym momencie stwierdzono „Panowie,
wystarczy już tego, kończymy”. Rozwiązanie akcji jest nagłe,
nieodpowiednio podbudowane i nie wzbudza zbyt dużych emocji. Że o
kretyńskiej i niezrozumiałej dla mnie, a przede wszystkim, za mało
umotywowanej decyzji Hana pod koniec nie wspomnę.
Tym jednak co zdecydowanie świadczy na korzyść dzieła, jest
utrzymanie przygodowego, westernowego ducha. Bynajmniej nie oznacza
to, że film jest lekki w swojej wymowie, ale nie można też nazwać
go mrocznym. To historia o rabusiach, złodziejach i przemytnikach z
wszystkimi zaletami i wadami takiej konwencji.
O dziwo nie widzę Daenerys a Qi'rę - Emilia Clarke daje radę! |
Scenami powodującymi największy uśmiech na moje twarzy były te
związane z fanserwisem. Moje serce oddanego fana biło mocniej z
każdym kolejnym nawiązaniem, które dla większości ludzi były
zapewne zupełnie niezrozumiałe. To jednak takie sceny jak gra w
Sabacca, przekazanie Hanowi kostek, czy pierwsze spotkanie z Chewim
były najjaśniejszymi elementami filmu.
Aktorsko jest nieźle. Donald Glover i Alden Ehrenrich wypadają
pozytywnie, aczkolwiek z oczywistych względów nie są w stanie
dorównać legendzie Harrisona Forda i Billy’ego Dee Williamsa.
Wykreowane przez nich postacie są bliskie oryginałom, ale brakuje
im pewnej kropki nad i, ostatecznego szlifu. Mimo wszystko ich
występy mogę zaliczyć na plus.
Największym zdziwieniem była dla mnie Emilia Clarke, która wbrew
swojej manierze i zwyczajom nie okazała się być aktorskim
drewnem. Rola Qi’ry jest zdecydowanie jej najlepszą z
dotychczasowych i wbrew swoim obawom na ekranie ani razu nie udało
mi się dostrzec Matki Smoków. Bardzo pozytywnie wypada też Joonas
Suotamo, który świetnie czuje ducha Chewbacci i oddaje wszystkie
aspekty Wookiego.
Najsłynniejszy dywan galaktyki |
Muzyka jest całkiem fajna, ale ani główny motyw skomponowany przez
Johna Williamsa, ani pozostałe autorstwa Johna Powella nie porwały
mnie w żadnym momencie. Chyba będę musiał się pogodzić z
faktem, że tak wybitnych utworów jak „Duel of the Fates”,
„Final Duel”, „Battle of Heros” czy „Imperial March” nie
będzie mi już dane usłyszeć.
Kolejnym plusem jest pozbawienie scenariusza niepotrzebnych gagów,
który były tak irytująco obecne w „Ostatnim Jedni”. Żarty są,
śmieszą i rozładowują napięcie – ale czułem, że oglądam
kino nowej przygody, a nie popcorniaka z superbohaterami.
Podsumowując: to średni film, ale bardzo solidne Gwiezdne Wojny.
Bawi, dostarcza rozrywki, zachwyca stroną wizualną, odwołuje się
do fanów – ale nic ponadto. W ogólnym rozrachunku polecam, ale
przygotujcie się na porządny rzemieślniczy wyrób, a nie
pełnokrwiste dzieło.
Ocena końcowa: 4 /6
Recenzja zostanie także opublikowana w The Nowodworek Times
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz